Nasza pierwsza noc jest długa – nie nastawiamy budzików i pozwalamy trochę naszym ciałom zregenerować się po trudach podróży i wielogodzinnym braku snu. W związku z taką dyspensą zwlekamy się z łóżek po godzinie 10.00 kierowani bardziej rozsądkiem i chęcią odkrywania nowych miejsc, niż uczuciem regeneracji absolutnej. Nasze cele na drugi dzień w Tokio to Ogrody Cesarskie oraz odwiedzenie słynnej dzielnicy Shibuya. Oczywiście rozpoczynamy od Cesarza ☺
Najpierw jednak pałaszujemy śniadanie zakupione w 7eleven poprzedniego wieczoru i postanawiamy zatrzymać się gdzieś na pobudzającą kawę.
Naszym celem pierwszego dnia było dotarcie do dzielnicy Yanaka, o której naczytaliśmy się sporo dobrego (że piękna, tradycyjna, spokojna, przechowująca dawnego ducha Tokio, pozwalająca się przenieść o kilkadziesiąt lat wstecz i poczuć magię ówczesnej Japonii). Jako, że nasze ciała przez ostatnie godziny były poskładane głównie w pozycji siedzącej, półleżącej czy też stanach pośrednich, właściwych dla samolotowej gimnastyki i prób znalezienia jakiejkolwiek w miarę wygodnej pozycji – postanowiliśmy wybrać się tam pieszo.
Jako, że w stolicy Japonii lądujemy przed południem – mamy przed sobą jeszcze sporą ilość dnia do wykorzystania. I chociaż organizm jest lekko skołowany zmianą strefy czasowej (różnica w stosunku do letniego czasu w Polsce to 7 godzin) i dopomina się chwili regeneracji po długim locie – stwierdzamy, że nie pora na leżenie. Bezsenność – gdzie jak nie w Tokio! ☺
Po przedostaniu się z lotniska do miasta, udajemy się (cały czas wspierani i upewniani przez GPS) w rejony naszego pierwszego noclegu.
Pierwszego, bardzo - jak się później okaże - reprezentatywnego kontaktu z japońską kulturą (osobistą) doświadczamy już na lotnisku Tokio Narita, gdzie spokojni Japończycy stoją grzecznie w równych rzędach oczekując na kontrolę paszportową, a Pani monitorująca ten (i tak już usystematyzowany) ruch, z uśmiechem na twarzy i przepraszającym tonem informuje stojące obok nas turystki o zakazie fotografowania w tym miejscu.
Po raz drugi otwieramy ze zdziwienia zachodnie powieki, kiedy po sprawnym przejściu przez kontrolę paszportową przechodzimy do taśmy, na której już krąży spora ilość bagaży.
Nasza podróż do Kraju Kwitnącej Wiśni trwała 11dni, z czego 2 zajęło nam dotarcie na miejsce i powrót do domu. 9 dni w kraju Azji to niezwykle mało i zdawaliśmy sobie z tego sprawę od momentu zarezerwowania biletu lotniczego. Dlatego też - postanowiliśmy w tym skompresowanym planie spakować zarówno odwiedzenie możliwie największej liczby ciekawych miejsc, ale bez redukcji do bezmyślnego odhaczania kolejnych punktów i gorączkowego fotografowania wszystkiego dookoła, poznanie odrobinę żyjących tam ludzi, jak i niespieszny odpoczynek na łonie wschodniej natury.